Jakość produktów mleczarskich z roku na rok jest coraz gorsza. Masło
przestaje być masłem, a sery stają się produktami seropodobnymi.
Kto zawinił? Nieuczciwi producenci chcący szybko i łatwo zarobić, czy
konsument, który kupuje tani towar? A może polskie normy są zbyt
wyśrubowane?
Mleko osiągnęło temperaturę wrzenia po opublikowaniu przez
Inspekcję Handlową wyników kontroli za ubiegły rok.Przeprowadzone
analizy laboratoryjne wykazały, że poziom jakości
przetworów mlecznych w wielu wypadkach odbiega od przyjętych
standardów.
Wymagań jakościowych określonych w przepisach lub deklaracjach
producentów nie spełniało 26,1 proc. ocenionych serii. W porównaniu z I
kw. 2006 r. wyniki te były gorsze - wówczas zakwestionowano 19 proc.
towarów. Najgorzej wypadło masło, bo aż 67,7 proc. przebadanych serii
było zafałszowane tłuszczami roślinnymi.Wcześniejsza kontrola wykazała, że było to o ponad 30 punktów proc. mniej.
Sery twarogowe kwestionowano ze względu na niewłaściwą
konsystencję, zapach i smak z wyczuwalną goryczką, niezgodną z
deklaracją zawartość tłuszczu ogółem, tłuszczu w suchej masie i wody.
W serach dojrzewających wykazano także nieprawidłowe oczkowanie,
dwubarwność i kruchość miąższu, a w jednym przypadku obecność nalotu
pleśni.
Pozostałe przetwory mleczne, których większość stanowiły produkty
seropodobne, kwestionowano ze względu na: niejednolitą barwę lub
niezgodną z deklaracją zawartość tłuszczu, wody lub białka.
Nieprawidłowości odnotowano także w serach topionych, śmietance i
śmietanie, napojach mlecznych i mleku. Podczas kontroli oznakowania
mleka i przetworów mlecznych w 7 proc. ocenionych partii stwierdzono
różne nieprawidłowości. Najczęściej nie podawano ilościowej zawartości
składnika występującego w nazwie produktu oraz przedstawionego w formie
grafi cznej (np. serek z pomidorami i cebulą), nazwy i rodzaju środka
spożywczego, masy netto i daty ważności w tym samym polu widzenia,
precyzyjnej nazwy określającej rodzaj produktu (np. kanapkowy
śmietankowy).
Ponadto ujawniono m.in. bezprawne używanie określenia "FETA" -
które zostało zarejestrowane jako nazwa chroniona i może być stosowane
tylko dla serów wyprodukowanych w Grecji na wyznaczonym obszarze
geografi cznym, użycie w znaku towarowym produktów przedrostka "bio"
czy informację na opakowaniu "produkujemy ekologicznie".
Wzajemna krytyka
Mirosław Steć, dyrektor generalny i prezes
zarządu Hochland Polska, przyznaje, że jakość żywności w wielu
przypadkach się pogarsza: - Moim zdaniem, odpowiada za to strategia
forsowania niskich cen żywności ze strony handlu i działania
dostosowawcze pod względem kosztowym ze strony niektórych producentów.
Jeszcze do niedawna polska żywność słynęła z wysokiej jakości,
smaku i niewielu konserwantów. Dziś obserwujemy nasilenie konkurencji
cenowej pomiędzy różnymi formatami i markami sieci handlowych.
Według Mirosława Stecia, konkurencja ta przybiera postać "wyzwań"
cenowych, często ustanawiając niespotykanie niskie ceny na wybrane
kategorie produktowe. - Producent chcący dostosować się do takich
wymagań, nie ma wyjścia - musi redukować koszty, a jeżeli nie da się
ich redukować przy określonym poziomie jakości, musi go obniżać poprzez
stosowanie gorszych, tańszych surowców lub ich substytutów,
oszczędnościowych technologii - dodaje.
W rozwiniętych krajach marki własne, znacznie tańsze niż marki producenckie, określają bazowy poziom cen danych kategorii.
Konsumenci akceptują nieco wyższy poziom cen wyrobów markowych, ale
coraz niższa cena marki własnej wymusza obniżki cen tych droższych
produktów.
- Nie można jednak zrzucać całej odpowiedzialności na handel - mówi
prezes Steć. - Również producentom zdarza się inicjować działania
zmierzające w stronę znacznego obniżania kosztów produkcji poprzez
stosowanie tańszych - gorszych - surowców lub ich zamienników. Dobrym
przykładem są produkty zawierające tłuszcze roślinne. Jeżeli są
prawidłowo oznakowane, konsumenci nie mylą ich z serem czy masłem. Ale
pokusa utrzymania wyższej ceny przy zachowaniu pozorów produkowania
pełnowartościowego wyrobu nabiałowego bywa silniejsza niż uczciwość czy
zgodność z przepisami - ocenia Mirosław Steć.
Można powiedzieć, że konsument otrzymuje to, za co płaci. Pewnie
każdy z nas ma w pamięci smak niektórych wyrobów spożywczych sprzed lat
i przekonanie, że dziś znalezienie "tamtego" produktu jest niemożliwe.
Mogłoby być, ale zapewne cena byłaby nie do zaakceptowania dla
większości konsumentów.
Koniunktura dla branży mleczarskiej nie jest ostatnio najlepsza.
Nieofi cjalnie mówi się, że na rynku pozostaną tylko najsilniejsze
firmy, a sytuacja wyklaruje się jeszcze w tym roku. Można zatem pokusić
się o stwierdzenie, że obniżenie jakości produktów mleczarskich ma
związek z sytuacją branży. - Na pewno częściowo tak. Jeżeli dana firma
ma problemy, prawdopodobnie szuka rozwiązań przez oszczędności. Surowce
i technologia to w branży mleczarskiej największe pozycje kosztowe -
podkreśla Mirosław Steć.
Andrzej Grabowski, przewodniczący rady nadzorczej Polmleku, uważa natomiast, że problem leży po stronie dystrybucji.
Na etapie produkcji wszystkie nieprawidłowości można wychwycić. - W
Polmleku zdarzają się różne sytuacje, ale tylko na etapie dystrybucji,
np. gdy nie została zachowana temperatura podczas transportu -
przyznaje. Podkreśla, że w Polmleku wszystkie wyroby produkowane są
zgodnie z najwyższymi standardami. - Mamy wdrożony system ISO, ale
jeśli mamy zamówienia na produkt o konkretnych parametrach, to tak jest
on produkowany - mówi Andrzej Grabowski. Jego zdaniem, podstawową
sprawą jest jakość surowca kupowanego od rolników. Jeśli mleko nie
spełnia określonych parametrów, to nie jest przeznaczane do produkcji
wyrobów najwyższej jakości.
Andrzej Federowicz, były poseł i członek
sejmowej Komisji Rolnictwa, uważa, że polski rynek produktów
mleczarskich został popsuty różnymi podróbkami. - Protokół pokontrolny
Inspekcji Handlowej z wynikami badań masła pokazuje, że żaden z
produktów, które leżą na półkach, nie powinien nazywać się masłem.
Masło według polskiej normy powinno zawierać 85 proc. tłuszczu. Dzisiaj
masło w sklepach zawiera go najwyżej 82 proc., więc nie jest to masło,
a produkt masłopodobny - podkreśla.
Szczepan Skomra, prezes Spółdzielczej Mleczarni
Spomlek w Radzyniu Podlaskim, uważa, że wiele firm nie trzyma się zasad
etyki produkcji i na tym polega największy problem. Jako przykład
podaje zakłady w Łukowie i Łosicach, które, jego zdaniem, przerabiają
masło wpompowując w nie 70 proc. oleju palmowego.
- To powoduje, że nie jesteśmy w stanie konkurować na równych
warunkach, bo oni dorabiają się bardzo szybko, mimo kiepskich
produktów. Potrzebne jest wzmocnienie słabej obecnie kontroli Inspekcji
Weterynaryjnej i nakładanie nieuchronnych kar na nieuczciwych
producentów - mówi prezes Skomra.
Podobnego zdania jest Henryk Spychalski, prezes
Mazowieckiej Spółdzielni Mleczarskiej Ostrowia. - Kontroli jest zbyt
mało i dlatego zarabiają nieuczciwi. Po co oszukiwać konsumenta, który
zapłaci tylko za to, co chce zjeść. Myślę, że z biegiem czasu
konsumenci poznają się na produktach. Towar podrabiany jest dużo tańszy
- mówi Henryk Spychalski.
Ministerstwo Rolnictwa sugeruje, że niewłaściwa jakość produktów
wskazanych przez Inspekcję Handlową mogła być związana z błędami w
procesie technologicznym.
Wynika to także ze stwierdzeń Inspekcji wskazujących, że większość
producentów zakwestionowanych produktów w odpowiedzi na zastrzeżenia
kontroli zadeklarowała weryfi kację receptur i zobowiązała się do
przestrzegania procesu.
Notoryczne fałszowanie masła
Jak podkreśla resort rolnictwa, w przypadku niektórych producentów
fałszowanie wyrobów, zwłaszcza masła, jest zjawiskiem notorycznym.
Dlatego też w projekcie nowelizacji ustawy o jakości handlowej
artykułów rolno-spożywczych ministerstwo zaproponowało zaostrzenie kar
za wprowadzanie do obrotu wyrobów o jakości handlowej niezgodnej z
deklarowaną, w tym w szczególności wyrobów zafałszowanych. Projekt
znajduje się obecnie w uzgodnieniach międzyresortowych.
Obecne kary są niewspółmiernie niskie w stosunku do zysków, jakie
nieuczciwi przedsiębiorcy uzyskują z wprowadzania na rynek wyrobów
zafałszowanych. Ministerstwo chce też zwiększyć efektywność kontroli na
wszystkich szczeblach obrotu żywnością.
Będzie jeszcze gorzej?
Z jednej strony resort rolnictwa zapowiada zaostrzenie kontroli, a
z drugiej obniżenie norm jakościowych, które w Polsce są wyższe niż w
wielu krajach Unii Europejskiej.
Marek Sawicki, minister rolnictwa, który już
kilka tygodni temu powiedział, że jego urzędnicy zajęli się dokładnym
przeglądem przepisów, tłumaczył takie działania ochroną interesów
rolników.
- Polska nie może stosować bardziej rygorystycznych norm dotyczących np.zawartości pestycydów, gdyż sama sobie nakłada ograniczenia, z których nie może się wywiązać - powiedział Marek Sawicki.Podkreślił, że nie można zbadać śladowych ilości substancji w
produktach. Według ministra, polskie instytuty badające żywność
potwierdzają, że jakość polskich produktów spełnia normy europejskie. Zdaniem szefa resortu rolnictwa, obecnie wyprodukowanie warzyw,
owoców czy mięsa nie zawierających śladowych ilości substancji
chemicznych jest niemożliwe.
Zachowanie tych norm doprowadziłoby do utraty konkurencyjności, jak
również od 2009 roku do ograniczenia wsparcia finansowego ze środków
UE. Minister rolnictwa podkreślił, że złagodzenie przepisów nie jest
kwestią pomocy dla rolników, ale przyjęcia od 2009 r. zasad wzajemnej
zgodności produkcji i ochrony środowiska. Z przepisów tych wynika, że
jeżeli Polska będzie miała ostrzejsze normy krajowe, to będzie je
musiała w pełni respektować. Jak wyjaśnił minister, obecne "ostre"
normy pochodzą z dawnych lat, gdy zużycie nawozów i środków ochrony
roślin było niewielkie i obowiązują jeszcze w niektórych krajach, np. w
Czechach i w Rosji. Normy te nie dopuszczają istnienia nawet śladowych
ilości pestycydów w żywności. Marek Sawicki podkreślił, że odrębną
sprawą jest tocząca się w ramach UE dyskusja nad zaostrzeniem przepisów
w zakresie prawa żywnościowego. Minister opowiada się za takim
zaostrzeniem.
Z planów legislacyjnych resortu rolnictwa na pierwsze półrocze 2008
r. wynika też, że urzędnicy chcą zmniejszyć wymogi dla produkujących
wyroby mleczne o tradycyjnym charakterze. Jakub
Jasiński
z Ministerstwa Rolnictwa i Rozwoju Wsi wyjaśnił, że odstępstwa mogą
dotyczyć zakładów produkujących żywność tradycyjną pochodzenia
zwierzęcego z takich surowców lub taką metodą produkcji, które były
podstawą do jej uznania za żywność tradycyjną. Odstępstwa nie mogą mieć
negatywnego wpływu na bezpieczeństwo produkowanej żywności, a zwłaszcza
nie mogą przyczyniać się do jej zanieczyszczenia.
Resort rolnictwa zamierza przygotować dodatkowe przepisy, które
będą miały na celu dostosowanie wymagań określonych w prawie
wspólnotowym do tradycyjnych metod produkcji takiej żywności, jak
oscypek czy bryndza. Jakub Jasiński zaznacza jednak, że będą one
dotyczyły tylko zakładów prowadzących sprzedaż na rynek lokalny i nie
będą wprowadzały dodatkowych odstępstw od prawa wspólnotowego.
Czy zatem zgodnie z prawem konsumenci dostaną gorszą żywność? Na to pytanie mogą odpowiedzieć tylko producenci.